23 stycznia 2013

Bardzo lubię ryż

W krainie, gdzie ryż uprawia się niezmiennie, w ten sam sposób od dwóch tysięcy lat, poruszanie się do łatwych nie należy. Każdy, kto chociaż raz wpakował się w czterometrowe tarasy ryżowe, dobrze wie co mam na myśli. W naszym przypadku, kosztem spaceru była błotnista kąpiel, mająca na celu wyłowienie aparatu, który w wyniku owych trudności wylądował w młodych, zielonych, ryżowych sadzonkach. Po chuchaniu i dmuchaniu okazało się, że działa, stąd też piszę ten wpis zamiast zalewać się łzami.

Poza tym od wylądowania na Filipinach zaliczyliśmy:
• Jeden Filipiński kurort górski a'la Zakopane (BAGUIO)
• Jedno urocze miasteczko, którego główną atrakcją (moim zdaniem nie główną) są znacznie mniej urocze "Wiszące Trumny" (SAGADA)
• Dużo ryżowych pól (WSZĘDZIE)
• Dwie trasy treningowe lawirujące między dżunglą a tarasami ryżowymi (BANAUE-BATAD-BANGAAN-BANAUE).


Ponadto od wylądowania na Filipinach zjedliśmy:
• Jedną pyszną, grilowaną rybę, pochodzenia rzecznego (CENA 60 peso = 4,80 zł!)
• Dużo słodkich, maleńkich bananów (CENA 10 sztuk 25 peso = 2 zł!)
• Dużo soczystych, dojrzałych owoców mango (CENA 1 kg 40 peso = 3,20 zł!)
• I, co oczywiste w krainie, gdzie ryż uprawia się niezmiennie, tą samą metodą od dwóch tysięcy lat - kilka wariacji na temat "WARZYWA plus RYŻ".
I bardzo nam smakowało. Mnie szczególnie. Bardzo lubię ryż.




P.S. Wszystko popijaliśmy obowiązkowo butelką San Miguela (CENA butelka nietypowej objętości 0,32 ml 35-60 peso = 2,80-4,80), który to zmonopolizował piwny rynek na północnym Luzonie.

15 stycznia 2013

Witamy na Filipinach

Pierwsze oznaki lokalnej gościnności poznajemy już w samolocie, sąsiadka czestuje gumą do żucia. Po wylądowaniu z uśmiechem na twarzy wygłasza "Welcome to Phillipines" i daje kilka rad jak dojechać do Baguio.

Diosdao Macapagal International Airport. Witają nas promienie słońca. Jest "lokalnie". Rolę poczekalni przed halą odlotów pełni namiot. Na przeciwko wejscia straszą częściowo rozebrane wraki samolotów. Po multikulturowym, uporządkowanym Hongkongu ta lokalność sprawia, że w końcu czuję się jak Podróżnik.

Pierwszą trasę pokonujemy Jeepney'em. Wsród środków lokomocji niepodważalnie króluje Jeepney. Osławione napisy ukazują się naszym oczom w całej swej błyszczącej i kolorowej krasie. Większość z nich głosi, że "GOD/JESUS IS COOL". Azjatyckim otoczeniem karmimy póki co tylko oczy. Przepełniony dworzec, plątanina kabli, rożnobarwne, skrzeczące autobusy, KFC sprytnie wkomponowane w lokalne stragany...

Witamy na Filipinach!



P.S. And the singn said... Stosujemy się bez namysłu ;)

Śniadanie na wzgórzach

Pierwsza próba Garkuchni przy Temple Street Market smakowała rozczarowaniem. Może dlatego tak naturalnie poszło nam z zakupem butelki wina, bagietki i sera? Nie łatwo wypatrzyć sklep z właściwym zaopatrzeniem między knajpkami SoHo, w trakcie przejażki ruchomym chodnikiem na trasie z Central na Mid-Levels. Nie łatwo też dotaszczyć zakupiony towar na Szczyt. Z każdym kolejnym krokiem wzdłuż Old Peak Road apetyt rośnie.

Najpierw karmimy oczy. Wrażenia do zatrzymania w szufladzie z etykietą "NIEZAPOMNIANE".

Czas na śniadanie.





12 stycznia 2013

Poznawanie, smakowanie...

Postanawiam spisywać Kulinarne Wspomnienia. Nie tylko te z Mojej Kuchni, także te związane ze smakowaniem i poznawaniem Nowego. Z rożnych zakątków.
Na razie nic nie ugotuję. Zobaczę za to, czym tym razem poczęstuje mnie Azja.

Zaczynamy w Hongkongu. Koulun. Tsim Sha Tsui. Wjeżdzamy w barwną dzielnicę, Niekończące Się Chinatown. Po klilku zaledwie krokach zostajemy niezauważenie wchłonięci przez Chungking Mansions. Nie wiadomo kiedy, ani tym bardziej jak (przecież kolejka do windy ma kilka metrów długości) znajdujemy się na dwunastym piętrze oglądając klitki o wymiarach nie przekraczających 2x2 m. M przebiera w klitkach. Ta klitka za mała (!), tamta klitka za szara. Usłużny Hindus, z twarzą przypominającą księżyc w pełni, biega miedzy klitkami, my biegamy za nim. Ostatecznie decydujemy się na klitkę nr dwa. Pora na negocjacje. Po siedemnastu godzinach lotu M nie traci nic a nic ze swoich umiejętności Wytrawnego Negocjatora. Lokujemy się w Naszej Klitce na najbliższe trzy noce. Ruszamy na wieczorną przechadzkę Nathan Road. Kończymy próbując uchwycić aparatem to, co chłoną nasze oczy. Niewykonalne.