W Rio ostatecznie spędziliśmy trzy dni, opuszczając je z odrobiną niedosytu. Wahaliśmy się, czy nie przedłużyć pobytu ale pogoda była kapryśna, a droga przed nami długa.
Pierwszego dnia przeszliśmy spory kawał Rio wzdłuż najsłynniejszch plaż: Leblonu i Ibpanemy. Zahaczyliśmy tez o jezioro położone miedzy wybrzeżem, a góra Corcovado, z słynnym Chrystusem na szczycie, by zakończyć dzień na Copacabanie.
Po dwóch dniach martwienia się, że Chrystus uparcie tkwi z głową w chmurach, porzuciliśmy złudne nadzieje na ich rozwianie i trochę to polubiliśmy, ot taki jego urok. Natomiast Chrustus, niewzruszony omiatającymi go chmurami, roztaczał ramiona nad kłębiącym się u jego stóp tłumem ludzi. W końcu, mimo niesprzyjającej pogody postanowiliśmy dołączyć do tłumu i z napięciem wyczekiwaliśmy krótkich chwil, kiedy posąg wyłaniał się z mroków. Każdej takiej chwili towarzyszył jęk zjednoczonego w wyczekiwaniu tłumu. Wszystko to robiło to dosyć zabawne wrażenie. Ostatecznie między chmurami udało nam się dojrzeć kawałek Rio, niedosyt jednak pozostał.
Po odhaczeniu Chrystusa plątalismy się po opustoszałym w weekend centrum Rio, zatrzymując się przy ulicznych imprezach, które w czasie karnawału odbywały się bądź gdzie. W metrze od rana można było spotkać paradujących przebierańców, których niczym nie ograniczona wyobraźnia zrobiła na mnie duże wrażenie. Ludzie w każdym wieku, niezależnie od płci czy tuszy kręcili pupami w rytm samby, machając frędzlami, falbanami i biustami, śmiejąc się do przechodniów umalowanymi buziami. Mi najbardziej utkwił w pamięci chłopak w pampersie spiętym na biodrach olbrzymią, różową, plastikową agrafką.
Drogę z plaży Flamengo do centrum pokonaliśmy piechotą, poznając trochę miasto. Przeszliśmy schodami Selaróna, które są wykafelkowaną, stromą uliczką łączącą dzielnice Lapa i Santa Teresa. Wśród kafelków, których Selarón użył do swego dzieła, można znaleźć najróżniejsze obrazki, włączając Dziewczynę z perłą Vermeera. Ze szczytu schodów przeszliśmy do centrum dosyć zapomnianą ulicą, całą w graffiti, przedstawiającym między innymi Mona Lisę trzymająca w ręku... piłkę do piłki nożnej, oczywiście. Na końcu uliczki zasiedliśmy w miejscowej spelunie i nie nękani przez nikogo wypiliśmy zimne piwo. Dodam, że naczytawszy się tekstów "ku przestrodze", w spelunie czułam się trochę nieswojo, ale koniec końców w Rio przeszliśmy trochę dogi piechotą, często po zmroku i nie zawsze w turystycznych dzielnicach i nikt nas w tym czasie nie zaczepił w niecnych zamiarach*.
*Więcej o bezpieczeństwie w Rio poczytacie u Uli z Adamant Wanderer (klik).
Jako, że spod Chrystusa ledwo można było dojrzeć resztę miasta, kolejnego dnia postanowiliśmy wjechać kolejką na górę zwaną Głową Cukru (Pão de Açúcar). Bez dwóch zdań było warto, bo miasto wyglada z góry przepięknie. Oczywiście cały czas żałowaliśmy, że Chrystus nie pomachał nam z przeciwka ale nie było na to rady, Corcovado pokrywały gęste chmurzyska, co wydawało się niemal nierealne, kiedy patrzyło się jak słońce zalewa położone u jej stóp dzielnice miasta.
Po zjechaniu w chwiejącym się wagoniku 396 m w dół poszliśmy poplażować godzinkę na niewielkiej plaży położonej zaraz obok głównej stacji kolejki. Wygłodniali słońca oddaliśmy się kąpieli morskiej oraz słonecznej. Podczas tej drugiej, z głupoty i braku umiaru dobrowolnie spiekłam sobie nogi, tak, że nawet tydzień pózniej musiałam smarować je pięćdziesiątką. Udało mi się to zrobić mimo marokańskich doświadczeń, kiedy to w As-Savirze mogąc w końcu odkryć nogi w muzułmańskim kraju, zachłannie wyciągałam je ku słońcu, przezornie nie używając filtra, a potem przez dobre dwa tygodnie leczyłam swe kończyny ze słonecznego oparzenia.
Na deser spontanicznie pojechaliśmy na Maracanę i usłyszawszy w metrze przestrogę od miłej Pani, by strzec z poczwórną uwagą swego dobytku, to jest plecaka, z entuzjazmem wzięliśmy udział w tym niezwykłym doświadczeniu. Do pełnej kolekcji wrażeń z Rio zabrakło nam jedynie pomieszkania w faveli ale jedyny hostel, który brałam pod uwagę w tym celu, był już niestety zarezerwowany.
Piękne widoki, aż na chwilę przeniosłam się w inny świat :)
OdpowiedzUsuńAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa CZAD :D teraz wiem skąd zamiłowanie do opowiadania wszystkiego jak "bajka" :D ile ty to planowałaś?????? To ja zwiedzając Norwegię planowałam trasę dobry cały tydzień a tu tyle wrażeń.....:D Nie pchajcie się grabarzowi na łopatę!! :D Spokojnej kolejnej części dreptanek :)
OdpowiedzUsuń:D Otóż mało planowałam, jakoś tak w tym roku mam trochę mniej czasu ;p A jakbym tak wszytsko po koleii chciała opisać mym kwiecistym stylem to by się nikomu nie chciało czytać ;)
UsuńNa Norwegię też mam chrapkę, dobrze wiedzieć, że będzie u kogo konsultować!
Ściskam(y)!
Więcej więcej więcej ...chłonę jak gąbka !
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne relacje. Fajnie, że ciepło tam jest, w porównaniu z naszą pogodą.
OdpowiedzUsuńBardzo zazdroszczę takiej podróży!! Życzę wielu wrażeń i wspaniałych przeżyć, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńoch Mika. Jak pięknie ;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie się czyta twoje wpisy. Dzięki Tobie trochę poznałam Brazylię.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam(:
P.S Moja kuzynka była w Norwegii zimą tego roku, bardzo jej się podobało(:
Buziaki, Ania
Ależ mi miło :) Norwegię też mam w planach, jeszcze nie byłam :)
UsuńPiękne widoki, pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuń