10 lutego 2014

Incredible India

Pierwszy post z Indii powstał po niecałym tygodniu podróży i już miałam go publikować, kiedy M zgłosił uwagi. Uwag wysłuchałam, zasadniczo nie zgodziłam się z nimi (w końcu mój blog) ale publikację odłożyłam na kolejny ranek i w ten sposób minął kolejny tydzień. A jak wiadomo z perspektywy minionego tygodnia, wszystko wyglada inaczej. 

Zacznijmy od początku. 

Kiedy planowaliśmy tegoroczną podróż, mocno forsowalam Indie. Od dawna bardzo chciałam je odwiedzić, i co dosyć naturalne, chęć ta wykreowała we mnie pewne wyobrażenia. Chciałam pokochać Indie, chciałam chcieć tu wrócić. Snujących marzenia o bajkowych Indiach, przesyconych bogatą kulturą, barwnych, pachnących kadzidłem i kardamonem, zaczęłam, w przebłyskach realizmu, trochę obawiać się swoich oczekiwań. Byłam przecież w pełni świadoma w jakich warunkach przyjdzie nam podróżować przez te cztery tygodnie. Inaczej rzecz ujmując zdawałam sobie sprawę, że przez większość czasu kadzidłem pachnieć nie będzie. Świadomość ta mimo wszystko nijak nie ukróciła mojej radosnej twórczości w sferze śnienia na jawie, dzięki czemu w Indiach wylądowałam z błogim uśmiechem na rozmarzonej twarzy, z miejsca przystępując do konfrontacji tychże marzeń z rzeczywistością, brutalnie wdzierającą się w moją przestrzeń osobistą wszystkimi zmysłami. 

Konfrontacja przebiegała sobie przez pierwsze kilka dni, na wszystkich płaszczyznach, z rożnym skutkiem. Najcześciej na wszelkie doznania byłam w jakimś stopniu przygotowana, zawsze jednak poczucie ich na własnej skórze wzbogacone było o ten wyjątkowy pierwiastek, którego nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Aktualnie, niczego już nie konfrontuję. Obserwuję, biorę udział, jestem TU i TERAZ. I na przekór M, który za nic nie potrafi mnie zrozumieć, rozumiem dlaczego ludzie na podróż po Indiach poświęcają jakieś pół roku. Sama chciałabym tu jeszcze kiedyś wrócić. Moze nawet na pół roku. 

Jest bardzo brudno, to fakt. Czasem jest tak brudno, że słowa "ale syf" muszą zostać okraszone siarczystym przekleństwem. To jakby antidotum, albo inaczej, to coś, co pozwala powoli zaakceptować stan rzeczy. Bo przyzwyczaić się nie da. Myślę, że określenie "czyste" ma tu zupełnie inne znaczenie, niż to, do którego przywykłam. Co więcej, nie sądzę, że przesadzam. Spałam i jadłam w różnych miejscach w Azji, począwszy od Tajlandii, przez Laos, Kambodżę i Filipiny po Nepal i tak strasznych warunków sanitarnych nie spotkałam nigdzie indziej, nawet podczas trzytygodniowego trekingu w Himalajach. Tutaj, gdy myślę, że gorzej już być nie może, zawsze zdarzy się coś, co moim głębokim przekonaniom zaczyna grać na nosie. Na szczęście działa to w obie strony. Na przykład, wchodząc do knajpy, za którą nie oddałabym nawet grosika, okazuje się, że na paskudnie upaćkanym stole zjem najlepszą mysore dosa, jaką do tej pory dane mi będzie spróbować. 

Podsumowując, nie napiszę pewnie nic nowego. Indie to potężny kocioł, gdzie wszystko wymieszane jest w najbardziej wymyślny sposób. Szukając prostego, taniego noclegu można trafić na świetne warunki i miłych ludzi, podczas gdy równie dobrze płacąc podwójnie, można zafundować sobie niezłą norę. Podobnie jest z jedzeniem, transportem itd. Można czytać, słuchać opowieści, sięgać po różne źródła. Są one oczywiście bardzo pomocne (nieoceniony tripadvisor), nigdy natomiast nie są gwarancją, że otrzymamy to, co sobie na podstawie tych źródeł wymarzyliśmy. Ot, całe Indie. 

W kolejnych postach napiszę o moich faworytach wśród miejsc, które do tej pory odwiedziliśmy, o poszukiwaniach idealnego lassi, o tym co warto zjeść w Radżastanie i dlaczego nie można bezgranicznie zawierzać lonely planet, a także jak to jest przejechać się klasą sleeper indyjskich pociągów. Tymczasem zostawię was z kilkoma fotografiami. Zdjęcia, które wybrałam pokazują moje "wyśnione" Indie, bo duża ich część taka naprawdę jest, jeśli przymknie się jedno oko na tłok, brud i biedę (czasami konieczne będzie przymknięcie do połowy także drugiego oka).


Suszenie prania na ghatach (schodach prowadzących do Gangesu) w Waranasi
Waranasi 
Dżajpur. Życie toczy się na ulicy. Kobiety łuskające migdały.
Waranasi. Chwila modlitwy.






4 komentarze:

  1. zazdroszczę niesamowicie, indie to moje największe marzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam mocno kciuki, żeby to marzenie się spełniło :)

      Usuń
  2. czekam na całą resztę z wielka niecierpliwościa !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że nie zawiodę. Dzięki i pozdrawiam :)

      Usuń