24 lutego 2013

Wspomnienia z podróży i ryż z jabłkami



Próbując złapać równowagę na wąskiej ścieżce wzdłuż ryżowych tarasów, z dziesięciokilogramowym plecakiem na plecach i przewieszoną przez ramię torbą podróżniczą nabrałam ochoty na ryż z jabłkami. Taki jaki przygotowywała moja mama, zapiekany w brytfannie, podany z kwaśną śmietaną z cukrem waniliowym. Już na zawsze ryż z jabłkami poza wspomnieniami z dzieciństwa będzie przypominał mi północny Luzon, wioski Banaue, Batad, Bangaan. 


Oczywiście do oryginalnego, maminego przepisu wprowadziłam swoje małe modyfikacje. Biały ryż zamieniłam na zdrowszy brązowy, wzmocniłam go także rumowo-waniliowym aromatem. Do jabłek dodałam poza cynamonem także skórkę i sok z pomarańczy. Jeszcze kilka słów o rumowo-waniliowym aromacie. Produkuję sobie już od jakiegoś czasu domowy ekstrakt waniliowy, którego mnogość zastosowań zupełnie przerosła moje wyobrażenia. Jest to absolutnie produkt w Mojej Kuchni niezbędny. Po wykończeniu takiego ekstraktu pozostałe laski wanilii zalewam rumem i wykorzystuję go do różnych, głównie cukierniczych celów. Wanilia co prawda oddała już prawie cały swój aromat ekstraktowi, jednak ta odrobina, która pozostała nadaje zwykłemu rumowi lekko waniliowy charakter. Warto go wykorzystać.

Ryż zapiekany z jabłkami 
4 porcje
  • 400 g brązowego ryżu 
  • 3 łyżki masła
  • rum waniliowy (opcjonalnie)
  • 5 dużych jabłek
  • 1 pomarańcza
  • cynamon
  • kwaśna śmietana 
  • łyżka cukru i ekstrakt waniliowy lub opakowanie cukru z prawdziwą wanilią
Ryż ugotować na sypko, po odparowaniu całej wody, ryż podlać waniliowym rumem, dodać masło. Odstawić z ognia. Jabłka zetrzeć na tarce o grubych oczkach, dodać skórkę i sok z pomarańczy, posypać cynamonem. Uprażyć przygotowane w ten sposób jabłka aż prawie cały sok odparuje a jabłka nabiorą karmelowo-brązowego koloru. Naczynie żaroodporne wysmarować masłem ułożyć warstwę z połowy ryżu, następnie warstwę z jabłek, całość przykryć drugą częścią ryżu. Naczynie przykryć, ryż zapiekać przez 40 minut w 180ºC. Na ostatnie 10 minut zdjąć pokrywkę. Podawać gorące z kwaśną śmietaną wymieszaną z cukrem i ekstraktem waniliowym lub z cukrem z prawdziwą wanilią.






Po spotkaniu z moją mamą postanowiłam nieco zaktualizować wpis. Otóż mama słusznie przypomniała mi, że taki ryż serwowała nam nie tylko ze śmietaną ale też z sosem waniliowym na bazie żółtek, cukru waniliowego i mleka. Następnym razem właśnie taki krem przygotuję sobie do jabłkowo-ryżowej zapiekanki. Obiecuję przepis.

20 lutego 2013

Sałata na zimowe wieczory. Cezar z gorącym, grilowanym kurczakiem.

Miałam ochotę schrupać trochę sałaty. Jednak po spacerze w śniegowej zamieci, ochota na surowe, zimne warzywa jakoś mi przeszła. Na stole wylądowały treściwe talerze. Z sałatą, pomidorami, gorącym kurczakiem, chrupiącym boczkiem i maślanymi grzankami. Wszystko obsypane płatkami parmezanu. Wszystkim znany Cezar. Idealna sałata na zimowe wieczory. 



Moim zdaniem kwintesencją tej sałaty jest sos. Oryginalnie, to czosnkowy majonez z utartego żółtka z czosnkiem, oliwą i odrobiną musztardy. Często dodaje się do niego także anchois. Mój sos jest wersją dla leniuchów. Prosty i smaczny, powstawał metodą prób i błędów, a jako że sałatę robię często, gdy "nie mam co zjeść", jego recepturę opanowałam do perfekcji i nie planuję już żadnych zmian. 

Sałata Cezar 
2  duże porcje
  • pojedyncza pierś z kurczaka 
  • sałata rzymska (lub mieszanka ulubionych sałat)
  • 5 cienkich plastrów boczku 
  • 10 pomidorków cherry lub dwa średnie pomidory
  • parmezan
  • duża kromka ulubionego chleba lub kromeczki bagietki na grzanki
  • pół łyżki masła do podpieczenie grzanek
Sos
  • mały ząbek czosnku
  • 2 łyżeczki kaparów
  • 2 fileciki anchois
  • łyżka łagodnej musztardy (opcjonalnie)
  • kilka plastrów parmezanu
  • 5 łyżek oliwy z oliwek
  • 3 łyżki gęstego jogurtu naturalnego
  • świeżo zmielony czarny pieprz
Kurczaka przeciąć wzdłuż na pół. Wysmarować solą, pieprzem, ewentualnie łyżką oliwy. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 200ºC na 30 minut, na ostatnie 10 minut zwiększyć temperaturę do 250ºC.  Składniki sosu zmiksować blenderem. Sałatę rozłożyć na talerze. Pomidorki koktajlowe przeciąć na połówki, wrzucić na sałatę. Jeżeli używamy zwykłych pomidorów podzielić je na ósemki. Sałatę z pomidorami skropić sosem. Chleb lub bagietkę połamać na mniejsze kawałki i podpiec na patelni z roztopionym masłem, posypać świeżo zmielonym pieprzem. Boczek wyłożyć do piekącego się kurczaka na ostatnie 10 minut, powstaną z niego chrupiące bekonowe chipsy. Upieczonego kurczaka pokroić na podłużne paski, ułożyć na sałacie. Posypać grzankami. Na górze ułożyć bekonowe chipsy, wszystko posypać płatkami parmezanu. Opcjonalnie skropić lekko oliwą i posypać pieprzem, prosto z młynka.


17 lutego 2013

Nietypowa odsłona tradycyjnego dania. Tatar z suszonymi pomidorami i oliwą truflową.

Zaczęło się od tego, że steki były za duże. A tatar w nowym wydaniu, z suszonymi pomidorami i oliwą truflową, już dawno chodził mi po głowie. Przemycenie tego przepisu na Moje Talerze utrudniał Kuchenny Konserwatyzm M. Otóż M ciężko znosi jakiekolwiek modyfikacje dań, które lubi. Każda, najdrobniejsza zmiana spotyka się z pomrukami niezadowolenia i powątpiewaniem. Co najmniej. Na szczęście moje umiłowanie do smakowania nowości zazwyczaj wygrywa i na talerzach pojawiają się Nowe Wersje Tradycyjnych Dań. Zazwyczaj też pomruki niezadowolenia zmieniają się w stopniowe zaciekawienie. A kończy się na aprobacie. Zazwyczaj. Przed spróbowaniem, nowa wersja tatara dostała w związku z tym określona "Okrucieństwem Nie Do Przyjęcia". Natomiast po spróbowaniu, aprobata M była tak wielka, że przepisem raczeni są wszyscy wokół. I w ten sposób powstała kolejna Żelazna Pozycja na Moim Stole. Danie jest wyjątkowo proste, a swój szczególny smak zawdzięcza truflowemu aromatowi. Aby było doskonałe, niezbędne jest spełnienie jednego warunku. Tatar należy koniecznie zmrozić przed podaniem. 


Tatar wołowy z suszonymi pomidorami i truflową oliwą
(oryginalny przepis znaleziony tu
  • 150 g polędwicy wołowej
  • 1 żółtko (u mnie od babci)
  • 5 mięsistych suszonych pomidorów w oliwie (u mnie samodzielnie suszone na słońcu pomidory zalane oliwą z oliwek z suszonym oregano i bazylią)
  • oliwa truflowa
  • 1 szalotka
  • 1 łyżeczka łagodnej musztardy (używam Kremu z gorczycy z miodem)
  • sos sojowy
  • świeżo mielony czarny pieprz
Mięso dokładnie posiekać. Podobnie postąpić z cebulką i pomidorami. Dodać oliwę, musztardę i żółtko.  Wszystko razem dokładnie wymieszać, doprawić sosem sojowym i świeżo zmielonym pieprzem. Wstawić do zamrażalki na kilka minut. Podawać z pieczywem posmarowanym masłem.

16 lutego 2013

Leniwie. Sobotnie, późne śniadanie.

Lubię wstawać wcześnie. Wyjątkiem jest sobota. I niedziela też. W weekendowe poranki aplikuję sobie porcję lenistwa na cały tydzień. Prawie zawsze wystarcza.

Uwielbiam śniadania. Szczególnie te sobotnie, bez pośpiechu. To taka moja przedpołudniowa, kuchenna aromaterapia, zakończona śniadaniem w łóżku. Zachęcam do praktykowania.


Za oknem zima. Paleta kolorów dosyć uboga. Nadrabiam kolorami na talerzu. Jajka od babci. Słonecznie żółte. Zielona cebulka. Czerwony pomidor. Pomarańcze. Chrupiący chleb z ziarnami. Energii starczy w sam raz na łyżwy. 

Zapiekane jajka z pomidorami i dymką
  • 4 jajka
  • masło klarowane
  • 4 pomidory (mogą być z puszki, bez sosu)
  • dymka 
  • sól, świeżo mielony czarny pieprz
Na patelni lekko podsmażyć posiekaną dymkę na łyżce masła klarowanego. Dodać pomidory, doprawić solą i pieprzem. W ten sposób przygotowane pomidory przełożyć do ceramicznych foremek. Do każdej foremki wbić po jednym jajku, posolić, posypać dymką i świeżo zmielonym pieprzem. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 160ºC, piec do momentu aż białko się zetnie a żółtko pozostanie płynne. 

Do jajek przygotowanych w ten sposób najbardziej lubię posmarowany masłem, pełnoziarnisty chleb. I szklankę soku, wyciśniętego z pomarańczy lub/i grejpfrutów. 



13 lutego 2013

Tort urodzinowy. Mocno chałwowy.



Moja mama uwielbia chałwę. Tort urodzinowy musiał więc być chałwowy. Jest bardzo prosty. Biszkopt kakaowy z tego przepisu wychodzi zawsze idealny. Masa z dużą ilością chałwy jest dla niego doskonałym przełożeniem. Konfitura z czarnych porzeczek przełamuje słodycz całości. Efekt jest wyjątkowy i niebiańsko pyszny.


Tort chałwowy
przepis pochodzi z bloga Moje Wypieki

Biszkopt kakaowy 

  • 5 jajek (w temperaturze pokojowej)
  • 2/3 szklanki cukru
  • 1/2 szklanki mąki pszennej
  • 1/4 szklanki mąki ziemniaczanej
  • 1/4 szklanki kakao
Piekarnik rozgrzać do 160ºC. Białka ubić na sztywną pianę. Następnie stopniowo dodawać cukier, cały czas ubijając. Ubijać nadal dodając po jednym żółtku. Obydwa rodzaje mąki i kakao przesiać do masy jajecznej i delikatnie wymieszać. Przelać do tortownicy. Piec około 40 minut, do tak zwanego "suchego patyczka. Upieczone ciasto wyjąć z piekarnika i upuścić w tortownicy z wysokości 60 cm. Wystudzić. Przeciąć na trzy blaty (robię to przy użyciu długiej nici).

Masa chałwowa
  • 2 jajka (w temperaturze pokojowej)
  • 250 g masła (w temperaturze pokojowej)
  • 1/2 szklanki cukru
  • 400 g chałwy (u mnie waniliowa)
  • 2 łyżki likieru kawowego (zastąpiłam domowym ekstraktem waniliowym na rumie)
Jajka ubić z cukrem w kąpieli wodnej, aż masa będzie biała i dwukrotnie zwiększy swoją objętość. Powinna być też lekko ciepła ale nie gorąca. Gdy masa będzie już gotowa, odstawić na bok i ubijać jeszcze kilka minut, aż masa przestygnie. Oddzielnie utrzeć masło na puszystą masę. Do masła dodawać stopniowo masę jajeczną cały czas ucierając. Na końcu dodać chałwę i likier. Masę odstawić do lodówki by lekko zgęstniała.

Nasączenie blatów
  • 3/4 szklanki kawy 
  • 4 łyżki esencji waniliowej na bazie rumu

Przełożenie tortu

Pierwszy blat ułożyć na paterze, skropić 1/3 kawy z wanilią. Wyłożyć połowę masy chałwowej. Przykryć drugim blatem, nasączyć i posmarować konfiturą z czarnej porzeczki. Ułożyć ostatni blat ciasta i nasączyć resztą kawy. Górę tortu i ewentualnie boki przykryć masą chałwową. Udekorować tort według uznania. Ja obsypałam go lekko gorzkim kakao.



12 lutego 2013

Beef Jerky & Nian Gao na chiński Nowy Rok

Na świeżo przeglądam fotografie z podróży. Tyle mam jeszcze do opowiedzenia... Dziś odświeżę sobie Macao i Singapur. Przebywanie w chińskiej dzielnicy w przeddzień rozpoczęcia obchodów Chińskiego Nowego Roku, Roku Węża, było fantastycznym przeżyciem, niezapomnianym. Przygotuję więc sobie tradycyjne noworoczne przysmaki. Grillowaną wołowinę na słodko-ostro i kleiste ciasto ryżowe, którym spróbuję przekupić mojego Kuchennego Boga :)

"Sprasowana wołowinka", bo tak nazwaliśmy Beef Jerky w Macao, stanowiła naszą kolację numer trzy i bardzo nam smakowała. Byliśmy wówczas zupełnie nieświadomi nadchodzących świąt. Teraz, wracając wspomnieniami do rozświetlonego lampionami Chinatown w Singapurze, postanowiłam przygotować taką "wołowinkę" sama. Moje Jerky wyszło bardziej suche i chrupiące niż to, którym zajadaliśmy się w Macao, mimo to szybko zniknęło z kuchennej szafki. Polecam jako orientalną przekąskę o szczególnym słodko-ostrym smaku, dodatkowo podkreślonego nutą oleju sezamowego.

Nian Gao przygotowuje się na Nowy Rok w każdym chińskim domu, według tysiąca receptur. Jedna z nich każe powoli karmelizować cukier z dodatkiem wody, stopniowo dodając ryżową mąkę. Procedura produkcji Nian Gao trwa wtedy około 12 godzin... Sama skorzystałam z prostszego przepisu. Moje Nian Gao gotowałam na parze. Gotowy przysmak można jeść na zimno, podgrzane lub smażone w głębokim oleju. Jest strasznie słodkie, jak zresztą przystało na spożywczą łapówkę. Nawet dla Mojego "Kuchennego Boga", który niewątpliwie jest słodkolubkiem :)

Chinese Beef Jerky
moja receptura jest hybrydą przepisów znalezionych tutaj oraz  tutaj

500 g zmielonej wołowiny (u mnie polędwica biała krzyżowa)
100 g cukru
pól szklanki wody
1 łyżka sosu sojowego jasnego
1 łyżka sosu sojowego ciemnego
1 łyżka sosu ostrygowego
1 łyżka sosu octu ryżowego
1 starta cebula
1 łyżka startego imbiru
2 starte ząbki czosnku
łyżeczka chili w proszku

Wodę, cukier i obydwa rodzaje sosów sojowych zagotować. Trzymać na ogniu aż syrop lekko zgęstnieje. Wystudzić. Mięso, pozostałe składniki oraz syrop dokładnie wymieszać, odstawić do lodówki na noc. Przed pieczeniem mięso powinno być w temperaturze pokojowej, należy je więc odpowiednio wcześniej wyjąć z lodówki. Piekarnik rozgrzać do temperatury 160°C. Mięso rozprowadzić cienko na papierze do pieczenia. Piec 20 minut. Wyjąć i lekko przestudzić, ewentualnie pociąć na mniejsze kawałki (ten krok pominęłam), jednocześnie podkręcić piekarnik do 240°C w funkcji grill. Włożyć mięso jeszcze na 10 minut z jednej strony oraz na 7 minut z drugiej. Wystudzić.





Nian Gao
przepis pochodzi z tej strony

150 g cukru
150 g wody
150 g kleistej mąki ryżowej

Cukier karmelizować na wolnym ogniu, aż zbrązowieje. Ostrożnie wlać wodę, dokładnie wymieszać do momentu, gdy cały cukier się rozpuści. Ostudzić. Powstały syrop wymieszać z mąką. Masą wypełnić ceramiczne foremki, wysmarowane masłem. Gotować na parze przez 50 - 60 minut. Gotowe ciastka wstawić do lodówki. To dobre miejsce. Wasz "Kuchenny Bóg" zapewne najczęściej właśnie tam zagląda.




9 lutego 2013

Pożywne śniadanie i porcja świeżych wspomnień



Owsianka należy do moich ulubionych śniadań. Zawsze przygotowuję ją z grubych płatków owsianych górskich, czasem także z płatków orkiszowych. Tym razem przygotowałam owsiankę "ze wspomnień" z odrobiną mleka kokosowego z dodatkiem prażonych orzeszków ziemnych i podsmażonych bananów z karmelem. Gdybym przygotowywała śniadanie z maleńkich, miodowo-słodkich bananów, którymi zajadaliśmy się w Azji, prawdopodobnie zrezygnowałabym z karmelu. 

Nie podaję dokładnych proporcji, ponieważ owsiankę zawsze robię "na oko", jej konsystencja zależy głównie od planowanych dodatków.

Owsianka z mlekiem kokosowym, orzeszkami arachidowymi i bananami w karmelu

Płatki owsiane górskie zalać wrzątkiem i zagotować. Dodać mleko kokosowe (domowej produkcji według tego przepisu lub w proszku) do uzyskania odpowiedniego smaku. Przelać owsiankę do podgrzanych miseczek.
Orzeszki ziemne podprażyć na suchej patelni. Banany podsmażyć na odrobinie masła.
W garnuszku skarmelizować łyżkę cukru z masłem, gdy cukier się rozpuści i lekko zbrązowieje (ale nie przypali!) dolać odrobinę śmietanki 30% lub mleka. Gotować chwilę aż zgęstnieje. Karmel wymieszać z bananami. Wyłożyć całość do miseczek z owsianką i posypać prażonymi orzeszkami. 
Najlepiej smakuje ze świeżo zaparzonym podwójnym espresso.


Idę w gości. Śnieżne ciasteczka.

Otwieram oczy, za oknem iskrzy śnieg.
Piękne powitanie.


Wieczorem idę w gości. Upiekę ciastka. Je też obsypie śnieg.
Wyjmę moje Pudełko Ze Skarbami i ładnie je zapakuję.





 
Zaśnieżone ciasteczka czekoladowo - pomarańczowe 
znane szerzej jako popękane ciasteczka czekoladowe - oryginalny przepis tutaj
  • 85 g gorzkiej czekolady (może być z kawałkami pomarańczy, min 70 % kakao)
  • 2 łyżki masła
  • 85 g mąki pszennej
  • łyżka cukru
  • 1 jajko (w temperaturze pokojowej)
  • cukier puder (w roli śniegu do obtaczania)
  • skórka otarta z jednej pomarańczy
Połamaną czekoladę i masło roztopić w kąpieli wodnej. Odstawić do lekkiego wystudzenia. Jajko ubić z cukrem do białości. Wymieszać z ciepłą jeszcze, ale nie gorącą, masą czekoladową. Dodać skórkę pomarańczową. Następnie delikatnie wmieszać mąkę. Przygotowaną masę przykryć folią spożywczą i odstawić do lodówki na minimum 2 godziny (można na całą noc).
Piekarnik rozgrzać do 160°C z funkcją termoobiegu.
Z masy formować małe kuleczki, obtaczać w cukrze pudrze, układać na blasze do pieczenia, lekko spłaszczając. Piec 15 minut. Po wystudzeniu można przechowywać do trzech dni.

W razie obdarowywania ciastkami najbliższych, zapakować wkładając całe serce!

6 lutego 2013

Apetyt (nie)poskromiony cz. 2

"DO NOT TAKE THE JESABELL!" Taki oto komentarz usłyszeliśmy od pary podróżników z Kazachstanu. Chcieliśmy dostać się do El Nido, na wyspie Palawan, z miasteczka Coron, na Busuandze, drogą morską. Ponoć, podczas rejsu Jesabell, po około 6 godzinach kurczowego trzymania się czegokolwiek oraz intensywnych modłów o przetrwanie, przemoczony na wskroś pasażer zaczyna postrzegać swoje położenie w charakterze przygody. Postrzeganie to rośnie wprost proporcjonalnie do malejącej odległości od portu docelowego. Tego niestety, a może na szczęście nie sprawdziliśmy. Popłynęliśmy Overcomer'em. Przygodą rejsu tego wprawdzie nazwać nie można, ale przynajmniej do El Nido dotarliśmy lekko tylko muskani morską bryzą.

Z pewnymi komplikacjami zdobyliśmy mały domek na oddalonej od miasta plaży i zaczęliśmy, oczywiście, rozglądać się za Jakimś Jedzeniem.

Pierwszą przeszkodą w poszukiwaniach na prawdę Dobrego Jedzenia był fakt, że El Nido, uroczo położone wsród stromych klifów, to prawdopodobnie najbardziej popularne miejsce do plażowania na Filipinach, zaraz po plażach na Boracay. W centrum, przy głównej plaży, knajp całe mnóstwo. Cóż z tego skoro menu we wszystkich jest niemal jednakowe, jedzenie doprawione miejscowym Fixem Knorr, a świeżutki tuńczyk trafia na talerze wysmażony na wiór! Na pocieszenie pozostało tylko w miarę tanie piwo (0,32 ml - 50 peso = 4 zł, 1 l - 90 peso = 7,20 zł). I tak co wieczór na Taką Sobie kolację spacerowaliśmy z naszej rajskiej, zacisznej plaży do centrum, podczas gdy Prawdziwe Pyszności leżały na wyciągnięcie ręki... A trafiliśmy na nie dopiero ostatniego wieczora!



Podczas porannego spaceru, wzdłuż "Naszej", boskiej plaży, zagadnął nas "Nasz" plażowy sąsiad, z zapytaniem, czy nie chcielibyśmy spróbować "Jego Kuchni". Chcieliśmy. Umówiliśmy się wiec na wieczór, zlecając zakupy: rybę, krewetki i piwo. Ach, co to był za wieczór... Kolacja była WYŚMIENITA! Grilowana Lapu-Lapu, świeże, dorodne krewetki na maśle, lekko podsmażony ryż z chrupiącymi warzywami, soczysty jackfruit... Jakby tego było mało, Antonio ugościł nas w ogrodzie, przed swoim domem. Siedzieliśmy sobie pod drzewem nerkowca, patrząc na morze i zachodzące słońce. Uderzające o brzeg fale, lekko muskały nasze twarze, będąc jednocześnie najprzyjemniejszą muzyką... Warto było spędzić dwa tygodnie na poszukiwaniach! Szczególnie, że Wielki Finał był wciąż przed nami!



Nic nie zapowiadało, że Finał ów nastąpi w nijakim miasteczku Puerto Princesa. Być może jestem odrobinę niesprawiedliwa, podejmując się takiej oceny na podstawie jednego popołudnia. Być może w Puerto kryją się jakieś uroki. Nam jednak nie było dane ich zasmakować. Zasmakowaliśmy za to w kolejnych Pysznościach. Nie było łatwo. Kierując się instynktem i zdrowym rozsądkiem, knajp szukaliśmy w pobliżu morza. Gdy zawisła nad nami wizja posiłku w Mc Donald's, skierowaliśmy nasze kroki w stronę lotniska. I tu się dopiero zaczęło. Pierwszy był tuńczyk, cudownie świeży, pachnący morzem, idealnie przyrządzony na grilu, surowy i soczysty w środku stek. Podany na liściu bananowca, jedynie skropiony sokiem z calamansi, w towarzystwie papryczki chili do zagryzania. Marzenie... Następnie zapragnęliśmy spróbować miejscowego ceviche. I znów strzał w dziesiątkę! Cały sekret tego dania to najświeższa ryba. Efekt, zachwycający! W tych okolicznościach, gromadząca się powoli kolejka gości, oczekujących na wolny stolik, zupełnie przestała nas zastanawiać. Jak okazało się później restauracja (link), jest najpopularniejszą knajpą w okolicy, a stoliki trzeba zazwyczaj rezerwować z wyprzedzeniem. Sami spróbowaliśmy jeszcze steku z marlina oraz kalmarów na ostro... W ten oto sposób pożegnaliśmy Filipiny. Po to, żeby w Malezji spróbować największych krewetek w życiu. Ale to już temat na odrębną opowieść. O miłości do Borneo, od pierwszego wejrzenia ;)









1 lutego 2013

Apetyt (nie)poskromiony cz.1

Azja jest dla mnie jednym z synonimów Dobrego Jedzenia. Pierwsze wspomnienie-Koreańska knajpa w Katmandu, pikantne bogactwo smaków i aromatów, jest tak intensywne, że do dziś wspomnienie koreańskiej kuchni wywołuje u mnie błysk w oczach i ogromny apetyt. A Dahl Bat po trudach trekingu... Takich wspomnień mogę przytoczyć mnóstwo. Stąd też do każdej azjatyckiej wyprawy przygotowuję się jak do wyjątkowej kolacji. Po prostu WIEM, że zjem świetnie, w ciekawym miejscu, w doborowym towarzystwie...

Po przyjeździe do kraju zajmującego ponad 7 tysięcy wysp na ciepłym morzu czekałam tylko, aż morskie stwory same zaczną wskakiwać na nasze talerze. Prosto z wszechotaczającego morza, zachaczając o prosty grill, ewentualnie taplając się wcześniej w kokosowym mleku. Niestety Filipiny to nie Tajlandia, a Dobre Jedzenie nie leży na ulicy... Nie należy jednak poprzestawać na grilowanych kurzych fragmentach! Pyszności są! Trzeba ich tylko cierpliwie poszukać. My szukaliśmy długo. Czasem zadawalając się Niezłym, czasem Całkiem Dobrym. Tymczasem finał naszych poszukiwań był na prawdę królewski!

Intensywne poszukiwanie owoców morza rozpoczęliśmy po dotarciu do pierwszego, filipińskiego miasta portowego na naszej drodze, to znaczy w Manili. Na ulicy nie znaleźliśmy nic. Coś tam niby leżało, jednak wygłodniali po ryżowo-warzywnej diecie na północy, nad morzem oczekiwaliśmy wspaniałości. W tej sytuacji wykorzystaliśmy doświadczenie i instynkt łowcy. Bo gdy ulice miasta, takiej na przykład Manili, nie zamierzają nakarmić nas świeżą, pachnącą morzem rybą bądź też krewetką, należy poszukać jednej z wielu Koreańskich restauracji. Zapewne i tam można skonfrontować nasze oczekiwania z rzeczywistością na niekorzyść tej drugiej, jednak na własnym przykładzie mogę zapewnić, że w większości przypadków powinno być pysznie. W naszym było. Bardzo. Zarówno ośmiornica jak i kalmary w pikantnym, lekko słodkim sosie, podane na gorących połmiskach w towarzystwie mnóstwa dodatków były wyborne. A z moich dodychczasowych doświadczeń kulinarnych wynika, że przygotowanie idealnej ośmiornicy do najłatwiejszych zadań nie należy.

Kolejna, wieczorna wyprawa poszukiwawcza zakończyła się w miejscu zwanym SEAFOOD MARKET. W przypadku marketu w Manilii nazwa jest nieco myląca. Znowu odwołam się do tajskich wspomnień, gdzie na Night Markecie (zamnkiętym już, niestety) lub na Chinatown w Bangkoku, można wybierać w tysiącach różnego rodzaju morskich stworzeń. Market w Manili wyglądał jakby przed nami gościł tam tabun wygłodniałych amatorów owoców morza. Kilka krewetek, osamotniony homar, trochę kalmarów i parę ryb. Jedzenie z kategorii Niezłe. Ceny z kategorii Europejskie. Goście z kategorii zamożni Chińczycy.


Wprost z dziesięciomilionowej metropoli dostaliśmy się na wyspę Busuanga, do miasteczka Coron, mekki amatorów nurkowania wsród japońskich wraków z WW2. Najlepsze jedzenie serwowano na dwóch, sąsiadujących ze sobą stoiskach. Na jednym sprzedawano głównie BBQ (Barbecue, czyli grilowane w postaci szaszłyczka wszystko co popadnie), w asortymencie drugiego były jedynie kurczaki z różna. W ciągu dnia zajadaliśmy owoce, których szeroki wybór zapewniał miejski targ. Na wieczór zapowiadał się wybór między dwiema wersjami Takiego Sobie... Większe możliwości w zakresie zjedzenia czegoś conajmniej Niezłego wydawał się mieć sprzedawca wszystkiego w postaci szaszłyka. Do niego wiec udaliśmy się z zapytaniem, czy byłby w stanie złowić dla nas coś pochodzenia morskiego. Złowił olbrzymiego Squida. Nie dosyć tego. Umiejętnie go nam przyrządził z wykorzystaniem grila. Był Bardzo Dobry, podany z małym calamansi (maleńki owoc cytrusowy z wyglądu przypominający małą limonkę, w smaku coś na pograniczu pomarańczy i limonki).
Cdn.