17 kwietnia 2013

Połączenia idealne. Cykoria z oscypkiem.

Cykoria zakupiona została celowo.
Świeżutki oscypek przywiozła mama.
Pomysł na połączenie znalazłam przypadkiem. 
Efekt przerósł nasze oczekiwania.



16 kwietnia 2013

Kremowe risotto z gruszką i gorgonzolą

Risotto kroczyło za mną już od dłuższego czasu. Najczęściej podążało moim śladem risotto alla milanese. O cudownej, kremowej konsystencji i soczyście żółtej barwie. Rozgrzewające od samego patrzenia. Bo risotto chodzi za mną najczęściej zimą, a tego roku wychodziło wiosnę. I przez wzgląd na posiadane składniki, na talerzu pojawiło się równie kremowe risotto con gorgonzola e pere. Risotto z Mediolanu zapewne przyjdzie do mnie jesienią.


Risotto z gorgonzolą, gruszką i orzechami pekan
  • pół szklanki ryżu arborio lub carnaroli
  • 2 łyżki masła
  • 1 szalotka
  • pół szklanki białego wytrawnego wina
  • około 1 1/2 szklanki bulionu warzywnego
  • 3 łyżki sera gorgonzola
  • pół gruszki
  • kilka orzechów pekan lub włoskich
  • świeżo mielony, czarny pieprz
Na łyżce masła zeszklić posiekaną szalotkę. Dodać ryż i podsmażać, aż ziarenka dokładnie obtoczą się w maśle, a ich brzegi zaczną być przezroczyste. Wlać wino ogrzane do temperatury pokojowej. Mieszając podgrzewać do momentu, aż ryz wchłonie cały płyn. Gotować risotto na średnim ogniu podlewając niewielką ilością bulionu pamiętając, by kolejną porcję dolewać, gdy poprzednia zostanie całkiem wchłonięta. Ryż nie może być rozgotowany, dlatego należy kontrolować ilość dolewanego bulionu. W między czasie, na łyżce masła podsmażyć pokrojoną w plastry gruszkę, wraz ze skórką. Po dodaniu ostatniej porcji płynu, w gorące risotto wmieszać gorgonzolę. Gdy ser dokładnie się rozpuści, dodać gruszkę wraz z masłem, na którym się karmelizowała. Całość wymieszać i przyprawić świeżo mielonym, czarnym pieprzem. Podawać posypane lekko podprażonymi orzechami.

14 kwietnia 2013

Szarlotka na śniadanie

Szarlotka na śniadanie?
Oczywiście!

I nie mam tu na myśli słodkiego deseru. Często przygotowuję jabłka na śniadanie. Jabłko z polskiego sadu jest dla mnie niekwestionowanym królem wśród owoców. Lekko kwaskowe, soczyste, z twardą skórką i chrupiącym miąższem. Daje tysiące możliwości wykorzystania go do przygotowania zdrowego śniadania. 




Szarlotka na śniadanie
  • 2 twarde jabłka
  • kilka ziaren kardamonu
  • łyżka wody różanej 
  • łyżka masła
  • 2 łyżki miodu
  • garść ziaren słonecznika, pestek dyni, siemienia lnianego
  • garść płatków owsianych
  • garść otrąb pszennych
  • jogurt naturalny do podania
Jabłka pokroić w cienkie plastry. Kardamon utrzeć w moździerzu. Układać jabłka w żaroodpornej formie, każdą warstwę jabłek skrapiać wodą różaną i posypywać sproszkowanym kardamonem. Ostatnią warstwę można dodatkowo polać łyżką miodu. Zapiekać jabłka 30 minut w 200ºC. Przygotować kruszonkę. Na patelni roztopić masło z miodem. Dodać ziarna, płatki i otręby. Wszystkie składniki dokładnie połączyć. Wyłożyć na zapiekające się jabłka, 10 minut przed końcem pieczenia. Podawać gorące z łyżką jogurtu naturalnego.

13 kwietnia 2013

Kaszomania. Bulgurotto z pomidorami i grilowaną cukinią.

Ponoć każdy coś gromadzi, kolekcjonuje. Za każdym razem słysząc takie stwierdzenia, stanowczo zaprzeczałam występowaniu zjawiska powszechnego kolekcjonowania w moim przypadku. Czyżbym wytworzyła w sobie mechanizm skutecznego zaprzeczania? Ilość puszek, słoików, pudełek, papierowych torebek, wiklinowych koszyków, butelek i fiolek, pełnych kulinarnej zawartości, począwszy od przypraw, ziół, ekstraktów, przez kolorowe makarony, oliwy, oleje, soki, przetwory, na niezliczonych ilościach kasz i ryżów różnego rodzaju skończywszy, zdecydowanie świadczy na moją niekorzyść. W sensie zaprzeczania kolekcjonowaniu, oczywiście. W sensie możliwości kulinarnych daje mi dużą przewagę. 

Dzięki mojej kolekcji, połączonej z inspiracją, znalezioną na stronach magazynu Kuchnia, powstało poniższe bulgurotto. Kasza z bliskowschodnim rodowodem natchnęła mnie do wykorzystania ukochanego kuminu w dużej ilości. Chrupiąca, szybko zgrilowana cukinia, stanowi świetny wiosenny dodatek. Gorąco polecam!


Bulgurotto z pomidorami i griliwaną cukinią
przepis własny, 2 porcje
  • 2/3 szklanki bulguru
  • 2 łyżki oliwy
  • 1 mała cebula
  • 1 ząbek czosnku
  • 1/4 szklanki białego, wytrawnego wina
  • 1 1/3 szklanki bulionu warzywnego
  • pół cukinii
  • 1 łyżeczka suszonej mięty
  • 2 pomidory z puszki wraz z sosem
  • 1 łyżeczka ziaren kuminu
  • 1 łyżeczka ziaren kolendry
  • sól i świeżo mielony czarny pieprz do smaku
  • płatki parmezanu lub pokruszony kozi ser do podania
Na oliwie zeszklić posiekaną cebulę z czosnkiem. Dodać kaszę i przesmażyć całość, aż ziarenka bulguru będą dokładnie pokryte oliwą. Wlać wino, zaczekać, aż kasza wchłonie płyn. Dolewać po chochli bulionu, dokładnie mieszając, pilnując, by kolejną porcję dodawać, gdy poprzednia zostanie pochłonięta przez kaszę. Kontrolować twardość ziaren, by nie były zbyt rozgotowane, choć podana ilość bulionu powinna zapewnić odpowiedni stopień twardości. Z ostatnią chochlą dodać pomidory i sos pomidorowy. Na patelni uprażyć kumin i kolendrę, utrzeć przyprawy w moździerzu. Ugotowane bulgurotto, doprawić solą, pieprzem i uprażonymi przyprawami. W trakcie gotowania kaszy, ugrilować plastry cukinii,  lekko skropione oliwą i przyprawione suszoną miętą. Przed podaniem, kaszę wymieszać z cukinią, posypać płatkami parmezanu lub pokruszonym kozim serem. Można skropić odrobiną oliwy z oliwek.

11 kwietnia 2013

Refleksje (po)Urodzinowe cz.3. Tort potrójnie czekoladowy.

M miał wczoraj urodziny.
Deseru idealnego poszukiwałam długo.
Pomysł na upominek pojawił się spontanicznie.

M na gwiazdkę dostaje ode mnie butelkę wina do kolekcji. To taka nasza gwiazdkowa tradycja. W lodówce (w lodówce na wino oczywiście!) leży już kilka ciekawych pozycji, między innymi Douro Tourriga Nacional 2009, z winnicy Quinta do Crasto. Urodzinowe upominki należą do różnych kategorii, tym razem wzbogaciłam inną kolekcję M. Kolekcję płytową. Jakiś czas temu pojawił się album  Re-Machined A Tribute to Deep Purple's Machine Head. Pojawił się i umknął czujnej uwadze M. Mój pomysł na urodzinowy upominek pojawił się z pierwszymi dźwiękami When A Blind Man Cries, które usłyszałam w radio w weekend. Upominkiem trafiłam idealnie. Deserem też.


Trójwarstwowy tort czekoladowy
inspiracją był tort znaleziony na stronicach  magazynu Kukbuk
przepis zmodyfikowany i dostosowany to tortownicy o średnicy 16 cm

warstwa brownie
  •  50 g gorzkiej czekolady 70% kakao
  • 35 g masła
  • 1 jajko
  • 2 łyżki cukru
  • 1 łyżka zmielonych orzechów włoskich
  • 1 łyżka mąki
warstwa sernika
  • 300 g serka philadelphia
  • 2 białka jajka
  • 1 łyżka cukru
  • 100 g białej czekolady
mus czekoladowy
  • 100 g gorzkiej czekolady 70% kakao
  • 50 g masła
  • 2 żółtka
  • 2 łyżki cukru
  • 100 ml śmietanki kremówki
Warstwa brownie:
Czekoladę roztopić z masłem w kąpieli wodnej, lekko przestudzić. Jajka ubić z cukrem na gładki krem. Dodać masę czekoladową, zmiksować. Dodać mąkę i orzechy, dokładnie wymieszać. Dno tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia. Na tak przygotowany spód wylać ciasto. 

Warstwa sernika:
Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej. Serek, białka i cukier zmiksować na gładką masę. Dodać roztopioną czekoladę, dokładnie wymieszać. Masę serową delikatnie wyłożyć na spód brownie. Piec przez godzinę w piekarniku rozgrzanym do 140ºC. Po upieczeniu ciasto wystudzić.

Mus czekoladowy:
Ubić śmietankę na sztywna pianę. Czekoladę z masłem roztopić w kąpieli wodnej. Przestudzić. Żółtka utrzeć z cukrem, w misce umieszczonej nad garnkiem z gotującą się wodą. Połączyć masę jajeczną z masą czekoladową. Następnie partiami wmieszać ubitą śmietankę w krem czekoladowy. Mus wyłożyć na przestudzone ciasto. Tortownicę owinąć folią i wstawić do lodówki na kilka godzin, najlepiej na całą noc. Przed podaniem obsypać ciasto gorzkim kakao.


Refleksje (po)Urodzinowe cz.2. Stek z tuńczyka.

M miał wczoraj urodziny.
Kolację dokładnie zaplanowałam jakiś czas temu.
Wino jak zwykle dobierał M.

Udanej przystawce towarzyszyły urodzinowe bąbelki. Towarzyszyły, idealnie komponując się z delikatnymi przegrzebkami i chrupiącą rukolą. Do dania głównego potrzebny był mocniejszy akcent. Bo do tuńczyka lubimy wypić wino czerwone. Oczywiście, gdyby nie pewien zbieg okoliczności, na sole stałoby zapewne Amarone. W wyniku owego okolicznościowego zbiegu, w przeddzień urodzin, M został obdarowany włoskim Grattinara DOCG Riserva 2006, Travaglini. Uwielbiam takie zbiegi okoliczności. Uwielbiam takie wina. I choć nie odważę się napisać winnej recenzji, wino to urzekło zarówno mnie jak i M, cudowną nutą wanilii, którą to tak bardzo cenimy.


Wino świetnie pasowało do grilowanego tuńczyka w czarnym sezamie. Tuńczyk natomiast idealnie komponował się z chrupiącą cukinią i wyrazistym puree z kalafiora. Do tego mocno kolendrowy sos i przepis na wyjątkową kolację urodzinową gotowy.


Stek z tuńczyka w czarnym sezamie z ostrym sosem kolendrowym, puree z kalafiora i chrupiącą cukinią
przepis własny

Steki z tuńczyka, sos kolendrowy z chili

  • 300-400 g polędwicy z tuńczyka
  • olej z awokado
  • czarny sezam
  • 2 łyżki masła
  • pęczek świeżej kolendry
  • papryczka chili 
  • 1 mała szalotka
  • pół łyżeczki sosu sojowego
  • łyżka miodu
  • pół szklanki białego wytrawnego wina
Tuńczyka umyć, osuszyć i podzielić na dwa prostopadłościany. Zamarynować w oleju z awokado. Tak zamarynowanego tuńczyka można przechowywać w lodówce, ważne jednak, by przed smażeniem wyjąć go odpowiednio wcześnie, by nabrał temperatury otoczenia. Przygotować sos. Na patelni roztopić masło i podsmażyć posiekaną szalotkę z chilli. Dodać wino. Odparować sos do połowy objętości, dodać sos sojowy i miód. Podgrzewać jeszcze aż sos zgęstnieje, dodać drobno posiekaną kolendrę. Tuńczyka przed smażeniem obsypać dokładnie czarnym sezamem. Smażyć na patelni grilowej po trzy minuty z każdej strony tak, by mięso w środku pozostało surowe. Steki podawać pokrojone w poprzek, polane sosem kolendrowym, z puree z kalafiora i cukinią, przygotowanymi według poniższego przepisu.


Puree z kalafiora z kokosową śmietanką
  • pół kalafiora
  • 1 łyżka oliwy z oliwek
  • 1 łyżka masła
  • śmietanka zebrana z mleka kokosowego
  • śmietanka kremówka
  • sól (u mnie cytrusowa)
  • świeżo mielony, czarny pieprz
  • sok z cytryny do smaku
Chrupiąca cukinia
  • 1 mała cukinia
  • 1 mały ząbek czosnku
  • 3 łyżki oliwy z oliwek
  • sól (cytrusowa)
  • świeżo mielony , czarny pieprz

Kalafior podzielić na różyczki, posypać solą i pieprzem, skropić oliwą i piec 30 minut w 170ºC. W rondelku roztopić masło, wrzucić kalafior, dodać śmietankę z mleka kokosowego (śmietanka oddziela się wyraźnie od wody kokosowej, ja wykorzystałam śmietankę wykonaną w domu z połowy szklanki kokosowych wiórków, pozostałą wodę kokosową można wykorzystać do koktajli). Kalafior dusić pod przykryciem do miękkości, w razie potrzeby dolewając wody kokosowej lub kremówki. Miękki kalafior zmiksować blenderem na puree, doprawić solą, pieprzem i sokiem z cytryny.

Cukinię umyć i pociąć na cieniutkie paseczki obieraczką do warzyw. Dokładnie wymieszać z sosem przygotowanym z oliwy, soli, pieprzu i startego czosnku. Odstawić do lodówki. Przed podaniem włożyć na 5 minut do piekarnika rozgrzanego do 250ºC.



Refleksje (po)Urodzinowe cz.1. Przegrzebki na pietruszkowym puree i nowa wersja rukoli z parmezanem.

M miał wczoraj urodziny. 
Kolację planowałam z radością, już od dłuższego czasu. 
Menu dobrałam starannie. 

Jedynym czynnikiem, który moje plany mógł obrócić w pył, a który to przewidziałam było zaopatrzenie. Na szczęście, w cudowny sposób, nabyłam świeże produkty pochodzenia morskiego, co o tej porze tygodnia nie jest wcale łatwe. Zdobyłam wszystko, czego potrzebowałam do realizacji urodzinowego planu. W alternatywie miałam homara, który to zazwyczaj pływa beztrosko w akwarium w Makro. Lecz ponieważ homar gościł już na urodzinowym stole, moja radość ze zdobytych produktów była tym większa.

Czynnika numer dwa nie przewidziałam. M w wieczór poprzedzający urodziny wcinał polędwicę Kobe, którą popijał wyśmienitym Amarone. Siedząc naprzeciw  M, delektującego się z zachwytem polędwicą Kobe i wspaniałym winem, zastanawiałam się, czy możliwe jest konkurowanie z tym najwspanialszym mięsem, jakie można sobie wyobrazić. Cóż mogłam uczynić? Jedynie spróbować. Dziś mogę stwierdzić, że w przygotowanie tej kolacji włożyłam nie mniej serca, niż słynni, japońscy masażyści. Było warto. 


Na przystawkę zaplanowałam małże świętego Jakuba, zwane też przegrzebkami. Do tej pory, zazwyczaj przygotowywałam je w najprostszy z możliwych sposobów, po prostu smażąc na maśle, posypując solą wędzoną i czarnym pieprzem. W sezonie letnim, czasami tak smażone przegrzebki, podawałam na salsie z pomidorów malinowych i ogórka z kolendrą. Długo szukałam inspiracji, nim zdecydowałam się na przygotowaną wczoraj kombinację. Pomysł zaczerpnęłam z menu jednej z popularnych, warszawskich restauracji. Ten sposób podania przegrzebków jest wyjątkowo skomponowany. Delikatne mięso nie gubi się w dodatkach, one idealnie podkreślają jego subtelny smak.



Małże św. Jakuba na pietruszkowym puree z chrupiącą szalotką
przepis własny, inspirowany jedynie połączeniem składników
  • cztery przegrzebki (małże św. Jakuba) 
  • 1 łyżka masła do smażenia przegrzebków
  • 1 korzeń pietruszki
  • 1 łyżka masła
  • śmietanka kremówka
  • sól (u mnie sól wędzona oraz domowa sól cytrusowa)
  • świeżo mielony, czarny pieprz
  • odrobina soku z cytryny
  • 1 mała szalotka
  • łyżka oleju rzepakowego z pierwszego tłoczenia

Małże oczyścić, opłukać w zimnej wodzie i dokładnie osuszyć. Korzeń obrać i pokroić w plasterki. Na łyżce masła podsmażyć lekko plastry pietruszki, pilnując, żeby masło się nie przypaliło. Gdy pietruszka lekko się zrumieni, dodać śmietankę tak by plastry były nią lekko przykryte. Dusić pod przykryciem aż pietruszka będzie miękka, w razie potrzeby podlewając śmietanką. Zmiksować podduszone plastry na gładkie puree. Doprawić solą (u mnie cytrusowa), pieprzem i sokiem z cytryny.
Na patelni rozgrzać olej rzepakowy. Szalotkę pokroić na cieniutkie plasterki i usmażyć na złoto-brązowy kolor. Osuszyć z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku.
Małże usmażyć na maśle, przyprawiając solą wędzoną i świeżo mielonym pieprzem. Przy smażeniu małży  należy uważać, by masło się nie przypaliło. W tym celu można je sklarować, zbierając pianę, która pojawi się po roztopieniu. Przegrzebki należy smażyć szybko i krótko, do lekkiego zrumienienia, po około 2 minuty z każdej strony.
Małże podawać na pietruszkowym puree, wyłożonym do oczyszczonych i umytych muszli, posypując chrupiącą szalotką.


Znając umiłowanie M do nieśmiertelnego połączenia rukoli z parmezanem, przygotowałam też nową wersję tej prostej sałaty. Pomysł zaczerpnęłam z bloga Gourmande in the kitchen. Przepis jest bardzo prosty, a podanie rukoli z parmezanem na chrupiącym cieście parmezanowo-migdałowym z rozmarynem sprawia, że prosta sałata nabiera wyjątkowego charakteru.



Rukola z płatkami parmezanu na kruchym cieście parmezanowo-migdałowym z rozmarynem
źródło przepisu znajdziecie tutaj
  • pół szklanki startego parmezanu
  • 200 g mielonych migdałów
  • 2 łyżki mąki pszennej
  • 2 łyżki masła
  • 1 łyżka suszonego rozmarynu
  • rukola
  • parmezan starty w płatki
  • oliwa
  • świeżo mielony pieprz
Wszystkie składniki zagnieść na ciasto. Zawinąć w folię i wstawić do lodówki na godzinę. Piekarnik rozgrzać do 160ºC. Ciasto ułożyć na papierze do pieczenia i rozgnieść. Ułożyć na nim kolejną warstwę papieru i rozwałkować ciasto na cieniutki placek. Piec przez 13-15 minut, aż ciasto nabierze złotego koloru. Wystudzić. Ułożyć na cieście umytą i osuszoną rukolę, posypać płatkami parmezanu. Doprawić oliwą i świeżo mielonym czarnym pieprzem.

10 kwietnia 2013

Dużo zdrowia!

Dziś M ma urodziny. 
Dziś dużo zdrowia i energii M dostał w szklance. 
Bo poranne zdrowe śniadanie przygotowuję codziennie, nie tylko w urodziny.


Dużo zdrowia w szklance
2 porcje
  • 2 pomarańcze
  • 1 małe jabłko
  • plaster ananasa
  • kawałek świeżego imbiru
  • kilka gałązek natki pietruszki
  • pół szklanki wody mineralnej
Pomarańcze i ananasa obrać. Jabłko pozbawić gniazda nasiennego ale nie obierać. Imbir umyć i pokroić w plasterki. Wszystkie owoce podzielić na mniejsze kawałki i zmiksować z natką i wodą na gładki krem. 

9 kwietnia 2013

Czego nie ugotowałam. Sekretny przepis na bigos.

W trakcie studiów, każda znana mi osoba, posiadała w lodówce, co najmniej jeden słoik od mamy lub od babci, zawartość którego stanowił bigos. Niektórzy przechowywali też bigos w zamrażalniku, na tak zwaną czarną godzinę. Mniej więcej w takich okolicznościach poznałam sekretny przepis, na najlepszy bigos, jaki do tamtej pory dane mi było próbować. Sekret zdradził nam (bo zainteresowanych przepisem było więcej) tata Agaty. Bigosem uraczyła mnie właśnie Agata, a opowieści o nim krążyły po akademiku. Zgodnie z krążącą legendą, bigos był powalająco dobry. Wraz z licznym towarzystwem, poprosiłam o przepis. Na powrót Agaty z domu, wyczekiwałam z niecierpliwością. Oczekując kilku zapisanych stronic, usłyszałam tylko: "Tata powiedział, żebyście sobie przeczytały Pana Tadeusza". 

Od tamtej pory, choć poznałam smak tysięcy bigosów, nigdy żadnego z nich nie przygotowałam. Żaden z bigosów nie dorównywał oczywiście bigosowi legendarnemu. Póki co, bigosu nadal nie ugotuję, a to dlatego, że M zawsze po Świętach przywozi bigos od swojej mamy. I jest to jedyny, znany mi bigos, który konkurować może ze wspomnieniem bigosu taty Agaty. To bigos najlepszy. I ja się z nim nie zmierzę. Zaczekam, aż M przywiezie kolejną porcję od swojej mamy.

8 kwietnia 2013

Łososiowy chowder

Jako oddany entuzjasta morskich stworów, uwielbiam rybne zupy wszelkiej maści. Najulubieńszą jest oczywiście francuska bouillabaisse, której recepturę mam już opanowaną do perfekcji i kiedyś na pewno się nią podzielę. Udaje się zawsze, a sekretem tego "zawsze" są świeże ryby i owoce morza. Jak to jednak mają w zwyczaju entuzjaści, lubię też z przedmiotami mojej kulinarnej miłości eksperymentować. Owocem ostatniego eksperymentu był łososiowy chowder. Zupa powstała przez wzgląd na posiadanie przeze mnie łososia w całości. Zasadniczo prawie w całości. Ryba pozbawiona bowiem została jednego fileta. Filet potrzebny był na gravlax. Po dokończeniu czynności filetowania, którą to opanowuję powoli, a która to idzie mi coraz lepiej, został mi łososiowy szkielet, którego zmarnować nie mogłam. Pamiętając, że dysponuję jeszcze jednym niezagospodarowanym filetem o wadze około 700 g, powzięłam zamiar przygotowania łososiowej zupy. Chowder jest wypadkową moich doświadczeń z rybnymi zupami oraz przepisu wydartego tygodnikowi Wprost ponad rok temu i aktualnie wygrzebanego z mojego tajemnego pudła, w wyniku pojawienia się chęci eksperymentowania z rybim szkieletem. 

Zupa jest intensywnie łososiowa, ciekawie zrównoważona koprem włoskim, który dodałam z braku anyżówki. Oryginalny przepis, nakazywał dodać zupie mocy właśnie anyżówką. Od siebie dorzuciłam także pomidory, które moim zdaniem dodają nieco mdłemu kremowi odpowiedniej kwasowości. Eksperyment zaliczyłam całkiem nieźle, choć w czołówce zup rybnych nie namieszałam.


Łososiowy chowder (salmon chowder)
  • szkielet łososia z głową, a także skóra z filetów
  • około 700 g łososia
  • 3 l wody
  • 4 marchewki
  • 1 fenkuł (koper włoski)
  • 2 małe cebule
  • 1 seler
  • 2 pietruszki
  • puszka pomidorów
  • 4 ziarna ziela angielskiego
  • 2 liście laurowe
  • 4 goździki
  • szczypta chilli
  • sól
  • pieprz
  • 1/2 szklanki śmietanki kremówki
  • łyżka ziaren kopru włoskiego
  • koperek do podania
Szkielet i warzywa, z wyjątkiem pomidorów zalać zimną wodą. Wywar, który jest esencją zupy należy gotować z zielem angielskim, liściem laurowym i goździkami na wolnym ogniu przez około 3 godziny. Rybny wywar przecedzić, warzywa dokładnie przetrzeć przez sito, dodać pomidory i zmiksować zupę na gładki krem. Po zagotowaniu doprawić solą, chilli i w razie potrzeby świeżo mielonym pieprzem (pieprzu nie dodaję do zupy na tym etapie, podaję go, gdy zupa jest już na talerzu). Ziarna kopru włoskiego uprażyć na patelni i rozetrzeć w moździerzu. Zupę doprawić kremówką i utartym koprem włoskim. Dodać pokrojone w spore kawałki łososiowe mięso, lekko podgrzewać, by mięso ugotowało się w zupie ale tak, by się nie rozpadło. Podawać obficie posypane siekanym koperkiem.

5 kwietnia 2013

Co można wyczarować z marchewki. Debiut kiszonej cytryny.

Przy okazji przyrządzania kosmicznego kalafiora (klik) wspomniałam o blogu Gourmande in the kitchen. Od tego czasu, przyrządziłam już kilka dań według przepisów Sylvie. Jeden z nich zagościł na naszym stole na stałe i ze średnią częstotliwością raz na tydzień pojawia się na talerzach. Głównie jako wyśmienite towarzystwo dla ugrilowanego kurczaka czy indyka, choć za sprawą Bei i jej postu dotyczącego quinoa (klik), skutecznie i apetycznie łączę marokańską marchewkę z ugotowaną komosą. Marchewka jest obłędna. Nigdy nie przypuszczałam, że z tego warzywa, które najchętniej wypijałam dotychczas w postaci soku, można wyczarować coś tak pysznego. Myślę, że zyskałaby uznanie towarzyszącego mi aktualnie, książkowego bohatera, który miłością darzy wyłącznie jedzenie...


Podstawowy przepis składa się z marchewek i oliwek z dodatkiem kuminu, kolendry i cynamonu. Ostatnio przypomniałam sobie jednak o moich kiszących się cytrynach, które zdecydowanie powinny były już się ukisić. Co też z ogromną radością potwierdziłam, stojąc ze słoikiem tychże cytryn, nad patelnią pełną aromatycznej marchewki. Połączenie tych cudownych składników stało się od wczoraj połączeniem nierozerwalnym. 



Marokańskie marchewki
porcja dla 2 osób
przepis po moich modyfikacjach, oryginalną recepturę znajdziecie tutaj
  • 5 marchewek
  • 1 łyżka masła
  • 1 łyżeczka ziaren kolendry
  • 1 łyżeczka ziaren kuminu
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • sól
  • świeżo mielony pieprz
  • garść ulubionych oliwek
  • sok z połowy cytryny
  • skórka z połówki kiszonej cytryny (opcjonalnie, polecam jednak gorąco, przepis znajdziecie tu)
  • pęczek natki pietruszki (użyłam wyjątkowo natki suszonej, ale zdecydowanie polecam świeżą)
Marchewki obrać, umyć, osuszyć i pokroić w grubsze paski. Roztopić łyżkę masła na średnim ogniu, wrzucić marchewkę, lekko posolić. Podsmażać na średnim ogniu około 6 minut, aż warzywa lekko zmiękną. Na oddzielnej patelni uprażyć ziarna kolendry i kuminu, utłuc je w moździerzu. Marchewkę doprawić przyprawami, wrzucić oliwki i podsmażyć jeszcze chwilę, aż warzywa zaczną się rumienić. Dodać skórkę kiszonej cytryny, pokrojoną w paseczki oraz sok z cytryny. Podgrzać chwilę, po czym posypać posiekaną natką. Podawać jako samodzielne danie, jako dodatek do grilowanego mięsa drobiowego lub połączyć z ulubioną kaszą.


Zapraszam wszystkich do korzystania ze wspaniałego zbioru arabskich przepisów, jaki powstał przy okazji III Festiwalu Kuchni Arabskiej. Znajdziecie tam między innymi kilka moich przepisów.

(III Festiwal kuchni arabskiej

4 kwietnia 2013

Kulinarne inspiracje. Indie w sercu Singapuru.

Pisałam już, że uwielbiam mierzyć się w kuchni ze wspomnieniami. Ostatnio mierzyłam się ze wspomnieniem najlepszego posiłku, jaki jedliśmy w najczystszej metropolii świata. Myślę, że trzy dni spędzone w Singapurze to zdecydowanie za mało, by tworzyć jakikolwiek, najbardziej nawet subiektywny przewodnik po miejscach, gdzie można dobrze zjeść. Mimo to zdecydowałam się na rekomendację jednego, szczególnego miejsca...

Restauracja nazywa się Lagnaa Bare Foot Dining (link) i mieści się w dzielnicy Little India. Jadłam tam najlepszy Masala Chicken w swoim życiu. Ciekawostką jest tablica upamiętniająca śmiałków, którzy wyszli cało i o własnych siłach, po samodzielnym zjedzeniu dania o określonym stopniu ostrości (skala od 0 do 10). Czynnikiem dyskwalifikującym upamiętnienie jest spożycie dania z dodatkiem jogurtowego ryżu, który ma właściwości łagodzące. Jako, że zamówiłam dla nas Masala Chicken, o sześciostopniowym stopniu ostrości  na spółkę i jeszcze na dodatek właśnie z jogurtowym ryżem, zostaliśmy z M zdyskwalifikowani już na samym starcie, o czym poinformował nas sam właściciel z grobową miną. Z tą samą grobową miną spytał czterokrotnie czy na pewno chcemy szóstkę. Podczas oczekiwania, a także w trakcie konsumpcji prowadziliśmy już swobodną rozmowę z właścicielem i jego przyjaciółmi, siedzącymi przy stoliku obok. Rozmawialiśmy o kuchni, podróżach, o wrażeniach z Singapuru i o Polsce. Uzupełnieniem przyjacielskiej, domowej atmosfery było cudowne jedzenie, prawdziwie indyjskie, z całym wachlarzem aromatycznych przypraw. Co do ostrości, ja sięgnęłam szczytu swoich możliwości, M deklarował, że zmierzyłby się chętnie z siódemką. Na koniec zostaliśmy uraczeni lekko posuszonymi ziarnami kopru włoskiego dla lepszego trawienia i zaproszeni do kolejnej wizyty. Niestety na kolejny dzień przypadało zakończenie podróży. Pozostało wspomnienie, które z wielką przyjemnością kultywuję co jakiś czas w swojej kuchni.


Poza dzielnicą indyjską w Singapurze posilaliśmy się w bajecznie kolorowej i gwarnej dzielnicy chińskiej. Mieliśmy to szczęście, że miasto odwiedziliśmy w przeddzień obchodów Chińskiego Nowego Roku, co w naszej pamięci pozostawiło niezatarte wspomnienia. szczególnie, że mieszkaliśmy w samym centrum Chinatown. Wierzę, że tak duża ilość świateł i kolorów, nie szybko zacznie blaknąc w mojej pamięci. 



Na straganach dzielnicy chińskiej królowały smakołyki, którymi, z okazji Nowego roku, zwyczajowo obdarowuje się bliskich. Można było znaleźć wszelkiego rodzaju owoce, słodycze i ogromne ilości suszonego mięsa wszelkiej maści. Na każdym rogu można było kupić sprasowane mięsko (Jerky) oraz Sticky Rice Cake lub Nian Gao, o których pisałam tu.

 W Chinatown spróbowaliśmy wyśmienitej surowej ryby (dosłownie danie nazywa się "Raw Fish"). Danie najprostsze i najsmaczniejsze zarazem. Surowa, świeża ryba, utarty imbir, dużo zielonej cebulki, trochę cebulki smażonej, olej sezamowy i sok z limonki calamansi. Każdy zjadł po dwie porcje, po czym porzuciliśmy nasze plastikowe talerze i plastikowe pałeczki, by przesiąść się z jednych plastikowych krzesełek na inne, też plastikowe. Serwowano bowiem przy nich kolejne zachęcające do konsumpcji pyszności, wyjątkowo nie podawane na plastikowych talerzach. Zjedliśmy jeszcze żabkę na ostro, meduzę w prostej, kwaśno-ostrej marynacie i dużą misę, tym razem już plastikową, tajskiej zupy Tom Yam Goong. Dodam, że ceny nijak się miały do tej całej "plastikowości". Przez bezpośrednią bliskość chińszczyzny na gwarnych straganach prawie zupełnie nie odwiedzaliśmy sławnych, singapurskich Hawker Centers. Byliśmy tam jedynie po śniadaniowe koktajle. Ja zdecydowałam się na wersję z awokado i bananem, M zamówił bardzo sycący koktajl na bazie duriana.

Singapur mimo obaw okazał się wyjątkowo smaczny. O ucztę dla oczu nie obawialiśmy się w ogóle  i rzeczywiście była wyśmienita. O wyszukanie smakołyków na talerze zadbaliśmy sami. W singapurskim Chinatown czy Little India zadanie to okazało się nad wyraz łatwe.



3 kwietnia 2013

Kurcze pieczone! I kaczka też.

Tej Wielkanocy, jak co roku, razem z mamą przygotowywałam Świąteczny obiad. Mamie przypadł w udziale żurek oraz rosół dla tych, co żurkowi niechętni. Ja postanowiłam upiec kurczę. I kaczkę też. O ile efekty pracy mamy, przez wzgląd na jej bogate, kulinarne doświadczenie, były do przewidzenia, o tyle, na mój drobiowy duet z niemałym zaciekawieniem, wyczekiwała cała nasza, dziesięcioosobowa rodzina. Zarówno kurcze jak i kaczka zyskały aprobatę, a ja kolejny raz zdobyłam najcenniejszych kulinarnych fanów.


Kaczka pieczona z pomarańczami i jabłkami

  • kaczka o wadzie około 2 kg
  • 2 duże, twarde jabłka
  • 1 duża pomarańcza
  • sól
  • pieprz
  • majeranek
Kaczkę umyć i dokładnie wytrzeć, odciąć tłuszcz i skórę w okolicy kupra. Kaczkę dokładnie natrzeć z zewnątrz i od środka solą, pieprzem i majerankiem. Jabłka obrać (niekoniecznie) i pokroić w ósemki. Pomarańczę wyszorować, sparzyć wrzątkiem i również pokroić w ósemki. Wymieszać owoce z majerankiem i upchnąć mieszankę we wnętrzu kaczki. Odstawić na kilka godzin (u mnie na całą noc). Kaczkę piec w naczyniu z przykryciem, przez trzy godziny, w temperaturze 160ºC, od czasu do czasu polewając mięso wytopionym tłuszczem. Kaczkę podawać z nadzieniem ze środka.



Kurcze pieczone po polsku
  • kurczak o wadze 1,5 - 2 kg
  • 2 łyżki masła
  • 3 drobiowe wątróbki
  • czerstwa bułka kajzerka, namoczona w mleku
  • 2 jajka
  • 2 łyżki masła
  • 3 - 4 łyżki bułki tartej
  • duży pęczek natki pietruszki
  • sól
  • pieprz 
Kurczaka umyć i osuszyć. Natrzeć dwiema łyżkami masła, solą i pieprzem. Przygotować farsz. Wątróbki oczyścić i zmiksować z kajzerką. Ubić białka na sztywną pianę. Żółtka utrzeć z pozostałymi dwiema łyżkami masła. Dodać wątróbki, posiekana drobno natkę, doprawić solą oraz pieprzem. Dodać bułkę tartą tak by farsz nie był zbyt rzadki. Na końcu dodać pianę z białek. Przygotowanym farszem wypełnić kurczaka. Zaszyć otwór nicią kuchenną tak, by farsz nie wypływał w trakcie pieczenia. Kurczę piec 1,5 - 2 godzin w temperaturze 180ºC.

Moja Wielkanoc

Od jakiegoś czasu dzielę Święta między dwa domy, między ukochany Kraków i sielankową Sieniawę. Jem dwa Wielkanocne Śniadania. Jedno w towarzystwie M, drugie przy głośnym stole z liczną Rodziną. Jedno w wersji fusion z marynowanym łososiem, suszoną piersią kaczki, jajkami faszerowanymi pastą z awokado i serniczkami różanymi. Drugie tradycyjne z bardzo intensywnie chrzanową chrzanówką, z domową szynką i kiełbaską, z drożdżową babą. Polubiłam ten Nowy Wielkanocny zwyczaj.

W Sieniawie świąteczny stół wygląda zawsze podobnie, obowiązkowo z białym obrusem i Wielkanocnym Barankiem, którego co roku piecze moja mama. Wielkanocna aranżacja stołu u mnie zmienia się co rok. Ostatnio kiełkujące gałązki, z pączkami kwiatów wiśni, umieściłam w przezroczystych bombkach, a wazon wypełniłam tulipanami i żonkilami. Tym razem wybrałam maleńkie szafirki, które przeniosłam do skorupek po jajkach. Obydwa stoły łączą natomiast jajka barwione obierkami z cebuli, plastry chrzanu, chleb i masło z solą. Obydwa Wielkanocne stoły są mi bliskie. Dzięki Nowemu Wielkanocnemu zwyczajowi nie muszę wybierać.