22 września 2014

Dlaczego w najbliższym czasie nie odwiedzę Birmy. Mule po tajsku z mlekiem kokosowym.

M ostatnio trafił na folder ze zdjęciami z naszych wojaży, naoglądał się pięknych krajobrazów i aktualnie większość czasu spędza w towarzystwie wyszukiwarki lotów. Obrał kierunek na Wietnam, ja dodatkowo nalegam, by zahaczyć o Birmę, na którą od dawna patrzę z ogromnym apetytem i takąż zachłannością. Zresztą na prawdziwą wietnamską pho też ostrzę sobie zęby :) 

Póki co Azja będzie musiała zaczekać, wszak dostałam się do MASTERCHEFOWEJ czternastki! Podróże podróżami, lecz chęć spakowania plecaka osłabła w mgnieniu oka, w konfrontacji z miłością do gotowania, a coś czuję, że w takim gronie gotować będzie mi się wybornie! Na najbliższe tygodnie upycham wiec plecak w kąt szafy i jak przystało na jedną z czternastu zabieram się za gary!

Jak nietrudno zauważyć dania, dzięki którym, po pierwsze zdobyłam fartuch, po drugie zdołałam go utrzymać, były inspirowane moim ukochanym Bliskim Wschodem. Dziś dla odmiany zapraszam Was, drodzy czytelnicy na Wschód Daleki. Skoro, na razie, plecak leży w szafie, urządzę sobie  i Wam podróż kulinarną.


Bangkok to jedno z moich ulubionych azjatyckich miast, ilekroć tam jestem czuję się jak ryba w wodzie, a trasę z Khao San na Chinatown mogłabym pokonywać z zamkniętymi oczyma. Miasto lubię za uśmiechniętych Tajów, za gwarne Chinatown, za piękne, chińskie hotele, za wszechobecnych Buddów (mój faworyt to leżący Budda :), choć przez wzgląd na kolor lubię też szmaragdowego), no i oczywiście za fantastyczne uliczne jedzenie, na którego samo wspomnienie burczy mi w brzuchu. Kiedy jeszcze funkcjonował Night Market, mogliśmy z M siedzieć tam godzinami, oswajając jet lag i wykorzystując bezsenność na krążenie wśród niezliczonych stoisk i próbowanie lokalnych smakołyków. Teraz, gdybym wylądowała w Bangkoku, co może się przecież wydarzyć, gdybyśmy zdecydowali się odwiedzić Birmę, pierwsze kroki skierowałabym nocą na Chinatown, odstałabym swoje w długaśnej kolejce, a gdy w końcu zajęłabym miejsce przy blaszanym stoliku, wśród lokalnych mieszkańców i spragnionych smakowitości turystów, oddałabym się wspaniałej uczcie złożonej ze świeżutkich ryb, owoców morza i chrupiących warzyw. A rano na późne śniadanie, bez wahania wybrałabym durian. Mniam, Bangkok jest taki pyszny!


Małże w zielonym tajskim curry z groszkiem cukrowym
2 porcje

1 kg świeżych małży
1 łyżka oleju arachidowego lub innego oleju roślinnego
2 szalotki
1 opakowanie groszku cukrowego (200 g)
2 łyżki zielonej pasty curry (najlepiej własnej roboty - przepis)
1 puszka mleka kokosowego (lub mniej jeśli lubisz gęstszy sos)
sól

Małże dokładnie wyszoruj. Wyrzuć wszystkie otwarte muszle. Jeśli dodatkowo chcesz pozbyć się piasku, zalej je wodą z odrobiną mąki. Metodą tą podzielił się ze mną kolega z Masterchefowej czternastki - Mariusz, a jako że Mariusz fartuch zdobył przyrządzając mule, nie sposób jego metody nie wykorzystać.

W woku rozgrzej olej i podduś, posiekane szalotki, a gdy zmiękną dodaj pastę curry i smaż razem około 2-4 minuty. Dodaj umyty groszek i smaż wszystko razem jeszcze 2 minuty, co jakiś czas potrząsając wokiem. Po tym czasie dodaj mleko kokosowe i zaczekaj, aż się zagotuje. Dopraw sos w razie potrzeby solą i wrzuć oczyszczone małże. Przykryj wok i gotuj małże pod przykryciem 5 minut, do momentu kiedy się otworzą. Podawaj od razu z kawałkiem bagietki i sporą ilością kolendry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz